Z Kopernikiem przez świat
Ogólnokrajowa Uzupełniająca Polska Szkoła i Przedszkole na Węgrzech jest oficjalnym partnerem edukacyjnym projektu Stowarzyszenia Wspólnota Polska i Ośrodka Doskonalenia Nauczycieli Stowarzyszenia Wspólnota Polska „Z Kopernikiem przez świat”, stworzonym jako część obchodów Roku Kopernika 2023.
To naprawdę ogromne przedsięwzięcie – projekt realizowany jest w 32 krajach świata od stycznia do grudnia 2023 roku i połączy 75 000 osób (od najmłodszych do najstarszych).
Rok 2023 jest wyjątkowy nie tylko dlatego, że w nim właśnie przypada okrągła rocznica narodzin i śmierci znanego całemu światu Polaka Mikołaja Kopernika. Legenda głosi, że w ostatnich dniach jego życia dotarło do niego wydane w marcu 1543 roku dzieło pt. „O obrotach ciał niebieskich”. To cezura w dziejach całego świata. Od tego momentu twórca przełomowej dla nowożytnej nauki teorii o budowie Układu Słonecznego zostaje zapamiętany jako ten, który „wstrzymał Słońce, ruszył Ziemię”.
Projekt "Z Kopernikiem przez świat" został objęty patronatem honorowym małżonki prezydenta RP Agaty Kornhauser-Dudy.
Znajdź Kopernika!
Wygraliśmy! 🏆🥇
Grupa gimnazjalistów z Budapesztu pod przywództwem pani Aliny Papiewskiej-Csapó WYGRAŁA międzynarodowy konkurs „Znajdź Kopernika!”, który był częścią całorocznego projektu Ośrodek Doskonalenia Nauczycieli Stowarzyszenia Wspólnota Polska „Z Kopernikiem przez świat!”. Na tablicy ogłoszenia wyników widnieje nazwisko Lei, ale to dlatego, że ktoś musiał się pod zgłoszeniem podpisać – praca i wyróżnienie są grupowe!
Konkurs miał na celu z jednej strony przybliżenie młodym ludziom na całym świecie postać znakomitego polskiego astronoma, a z drugiej poznania osób polskiego pochodzenia, które w ich najbliższym otoczeniu wyróżniają się wśród społeczności lokalnej i które dzięki zachowaniu, postawie i osiągnięciom mogą zostać nazwane „współczesnym Kopernikiem”.
Naszym węgierskim „współczesnym Kopernikiem” został uznany sekretarz naszej szkoły pan András Asztalos, poniżej prezentujemy wywiad z nim, który młodzież przeprowadziła i opracowała na konkurs.
A látszat csal. Csalsz, hát látszat vagy!
Pozory mylą. Kiedy oszukujesz, jesteś tylko na pozór!
Wywiad przeprowadzony z panem Andrzejem Asztalosem przez uczniów z grupy klas licealnych Ogólnokrajowej Szkoły Polskiej na Węgrzech.
-Witamy Panie Andrzeju i dziękujemy za przybycie!
Nasze pierwsze pytanie - dlaczego Pan pracuje w polskiej szkole?
- Dzień dobry! Dziękuję za możliwość udzielenia wywiadu. Bardzo mi miło!
Przed podjęciem pracy w Ogólnokrajowej Szkole Polskiej na Węgrzech pracowałem w korporacji, w polskiej firmie budowlanej Fakro . Zajmowalem sie rozprowadzaniem okien dachowych na Węgry. Pracowałem w tej firmie około 12 lat, i to była dla mnie ciężka harówka! Może dlatego, że skończyłem wydział humanistyczny na uniwersytecie ELTE w Budapeszcie, i delikatnie mówiąc, profil moich studiów odbiegał od zadań jakie miałem w pracy. Później próbowałem zmienić bieg mojego życia i zmieniłem…
Zostawiłem firmę i zacząłem szukać możliwości takiej pracy, która jest bliższa mojemu wykształceniu. Szukałem takiej oferty, która dawałaby mi szansę wykorzystania znajomości języka polskiego. I tak znalazłem waszą, a właściwie naszą szkołę, tutaj na Kőbánya. Przyszedłem na rozmowę kwalifikacyjną, ponoć było niewielu chętnych na pracę sekretarza szkoły (wymagania ze strony dyrekcji szkoły były dosyć wysokie i konkretne). W końcu miałem takie szczęście, że pani dyrektor z panią wicedyrektor wybrały właśnie mnie. Zacząłem pracowac od marcu 2021 roku, to prawie dwa lata temu. Minęły jak z bicza strzelił – na nudę nie narzekam, wręcz przeciwnie! (szczery śmiech).
- Panie Andrzeju, czy Pan w firmie Fakro używał języka polskiego?
Tak, jak wspomniałem to była firma polska, więc jednym z moich zadań był kontakt z firmą macierzystą w Nowym Sączu, i do komunikacji był potrzebny język polski, oczywiście ,tutaj, na Węgrzech język węgierski.
-Czy ta praca była naprawdę taka o jakiej się słyszy na temat korporacji?
-Tak, dosłownie. Bezduszna, bezduszna i jeszcze raz bezduszna. Sprzedawanie części okien dachowych, klamki, śrubki, niezbyt mili i kulturalni partnerzy, oczekujący największych obrotów i zysków szefowie. To nie byla praca w szkole…
-Rozumiemy, że praca w szkole to jest praca z duszą…
-Z duszą! Jakby więcej tutaj możliwości, kreatywności. Ponieważ w szkole mam bardzo różnorodne zadania: od przyjmowania faktur, wysyłania listów, organizowania różnych wyjazdów, imprez okolicznościowych, konkursów, zajmowania się uczniami, rodzicami, nauczycielami i to wszystko jednocześnie i po polsku i węgiersku. Zdecydowanie praca w szkole jest bardziej uduchowiona. Bardzo dobrze się czuję jako jeden z rozgrywających w tej naszej szkolnej drużynie. Atmosfera jest na medal! Zarobki? Nie samym chlebem żyje człowiek…
Przygotowując się do wywiadu z Panem zapoznaliśmy się ze szczegółami z życiorysu i zaciekawił nas fakt - dlaczego uczył się Pan tylu rzeczy?
-Gdy człowiek jest młody i jeszcze nie wie czym chce się w życiu zajmować ulega nieraz silnym wpływom rodziców. Kiedy skończyłem 15 lat to rodzina wymyśliła, że ja koniecznie muszę się uczyć jakiegoś zawodu. No i wymyslili, że poniewaz lubiłem się kręcić w kuchni to wymyślili, że najlepiej będzie, jak zostanę kucharzem. Jak pomyśleli, tak też zrobili - zapisali mnie do szkoły gastronomicznej, a ja grzecznie do niej uczęszczałem. Po ukończeniu chciałem uczyć się dalej, kontynuować naukę w liceum. Czułem, że mam jeszcze większy potencjał, żeby uczyć się dalej. Nie chciałem poprzestać na tym, że mam wyuczony zawód. Poszedlem do liceum. Później chciałem się zajmować językiem polskim i po zdaniu egzaminu wstępnego, zostałem studentem wydziału polonistyki i później hungarystyki na Uniwersytecie ELTE w Budapeszcie.
-Czy korzysta Pan w życiu codziennym z wiedzy na temat gotowania? Jak wiemy pracował Pan w słynnej restauracji Gundel.
-Jeśli chodzi o samo gotowanie czy o dobre jedzenie, to mi się wydaje, że jak ktoś ma dobry gust, to ma też dobry gust w przygotowywaniu posiłków. Bardzo lubię gościć u siebie znajomych i wtedy chętnie gotuję. Nie lubię robić tego taśmowo. Gotowanie odświętne jest zupełnie inne niż z dnia na dzień, zawodowo w restauracji, nawet w takiej słynnej jak Gundel.
- Zdajemy sobie sprawę, że języków polskiego i węgierskiego nie zaczął się Pan uczyć na uniwersytecie. Od kogo i w jaki sposób uczył się Pan polskiego oraz węgierskiego?
-Pochodzę z rodziny mieszanej, moja mama jest Polką, a tata Węgrem. Mieszkaliśmy dwa razy po pięć lat w Warszawie, z przerwami, później wróciliśmy do Budapesztu. Chodziłem do polskiego przedszkola, a po powrocie do węgierskiej stolicy chodziłem do szkoły, do czwartej klasy. W Warszawie skończyłem szkołę podstawową, potem zacząłem zawodówkę gastronomiczną. Uczyłem sie polskiego i węgierskiego równolegle, co pięć lat zmieniałem kraje, miejsce zamieszkania, więc zmieniał się jezyk nadrzędny. Po pewnym czasie mama powiedziała, że ma już dosyć, nigdzie nie chcę już wyjeżdżać. My z mamą zostaliśmy w Budapeszcie, a ojciec wyjechał jeszcze na placówkę do Warszawy. I tak zostaliśmy na Węgrzech jako polska mniejszość narodowa.
-Z życiorysu wynika, że jest Pan nauczycielem języka węgierskiego i literatury węgierskiej…
-Tak, zdobyłem absolutorium z języka węgierskiego i literatury. Miałem pięciomiesięczny, prawie półroczny kurs w Apáczai Csere János Gyakorló Liceum, gdzie młodzi nauczyciele, którzy uczą się na uniwersytecie, odbywają praktyki. Doszedłem do wniosku, że lubienie czy zajmowanie się literaturą i językiem nie znaczy automatycznie, że ktoś będzie nauczycielem. Czułem, że nie jestem typem nauczyciela. Nie jestem na tyle zdyscyplinowany, żeby przygotowywać się do lekcji, iść codziennie i zajmować się uczniami. Wtedy – jak i teraz – zawód nauczycielski nie był zbyt dobrze płatny. Była to też kwestia pieniędzy, nie opłacało się zostawać nauczycielem. Teraz też nie jest najlepiej opłacanym zawodem na świecie, o ile się orientuje…?!
-Życie to nie teatr, ale co byłoby warte życie bez teatru?!
- Robiliśmy sami scenografię, składaliśmy muzykę, wymyślaliśmy w ogóle spektakle. Po prostu - spełnialiśmy się. W pewnym czasie, oczywiście wszyscy się pożenili, założyli rodziny więc jakby działalność tego teatru umarła śmiercią naturalną. Każdy był zajęty. I tak to się wszystko przerwało. Ale to były, naprawdę, super lata i niepowtarzalne przeżycia. Tak mi się wydaje, że bardzo dużo dał nam ten okres w naszym życiu. Działał jako taka swoista psychoterapia - poznawanie samego siebie.
- Równocześnie wprowadzał urozmaicenie do życia Polonii, prawda?
- Sądzę, że tak. Zawsze mieliśmy pełną widownię i ludzie bardzo chętnie przychodzili na nasze spektakle. To były cenne przeżycia, zarówno dla nas jak i dla tutejszej Polonii.
- Gdzie miały miejsce spektakle?
Spektakle odbywały się w różnych miejscach: Teatr Medium, Klub Aventis w V dzielnicy, w siedzibie Samorządu Stołecznego przy ulicy Akademii. Tam wystawiliśmy nasz pierwszy wielki spektakl Dom otwarty Bałuckiego. Po tym przedstawieniu tak nazwaliśmy naszą grupę teatralną – Dom otwarty.
-Jako człowiek interesujący się literaturą, językiem polskim i węgierskim zajmuje się Pan tłumaczeniem, dubbingiem do filmów, pisze do gazet polonijnych i nie tylko, pojawił się również tomik wierszy. O czymś nie wiemy?!
- Umknął Wam jeszcze jeden ciekawy moment z mojego artystycznego życia. Byłem asystentem reżysera Gábora Zsámbéki’ego w Teatrze Narodowym w Warszawie przy tworzeniu spektaklu Kazimierz i Karolina w 2010 roku. Miałem też dobre kontakty z Teatrem Katona József. Świętej pamięci Krystyna Bába, która była ówczesnym rektorem szkole teatralnej. To ona szukała asystenta dla Gábora Zsámbékiego, który wystawiał sztukę w Teatrze Narodowym w Warszawie, właśnie Kazimierz i Karolina. Zadzwoniła do mnie i zaproponowała, mi tę pracę. Była to bardzo kusząca propozycja. Musiałem wziąć długi urlop w firmie Fakro i wręcz błagać, żeby mnie puścili. To było duże wyzwanie, żeby pracować jednocześnie jako tłumacz i asystent węgierskiego reżysera w Warszawie. Była to bardzo ciekawa i wyczerpująca praca. Pamiętam ją do dziś i wydaje się, że pozostanie do końca w mojej pamięci.
Podczas mojego pobytu w Warszawie poznałem znakomitych polskich aktorów, np. Jana Englerta, który jest do dnia dzisiejszego dyrektorem Teatru Narodowego w Warszawie. To było przeżycie na maksa!
- Jeszcze jeden wątek, może spokojniejszy, ale również pasjonujący - tłumaczenie serii De Agostini Zbuduj swojego droida. Czasopismo o tematyce, chyba robotyki, o to chodzi, prawda?
- To było czasopismo, zresztą wychodzi też teraz, zawierające część powstałą na kanwie Star Wars, czyli Gwiezdnych wojen. Seria składająca się ze 100 numerów, do każdego numeru dołączano jedną część składową droida z plastiku, to znaczy można było złożyć takiego robota R2D2, w skali nie wiem jakiej, ale to była autentyczna podobizna tego droida z Gwiezdnych wojen. Oczywiście, w tym magazynie było sporo tekstów odnośnie robotyki, wspomnień aktorów i reżysera Gwiezdnych wojen. To to było ciekawe wyzwanie, trwało więcej niż rok. Pracowałem przy tej serii(to było trochę też tłumaczenie tak na wariata), co 2 tygodnie musiałem oddać kompletny przetłumaczony materiał. To było nie lada wyzwanie. Później, jak już pracowałem na pełnym etacie w szkole i równolegle robiłem tłumaczenia, powiem szczerze, było to uciążliwe. Po jakimś czasie, kiedy skończyła się seria, to trochę odetchnąłem i od tego czasu nie zajmowałem się tego typu tłumaczeniem. To znaczy nie brałem tak dużo tłumaczeń na siebie.
- Panie Andrzeju, a co z wyjazdami pod koniec tygodnia i tymi zdjęciami jakichś kościołów, ruin zabytków i tym podobnych? Co Pan nam powie na ten temat?
- Mam dobrego przyjaciela, który jest archeologiem i zajmuje się ochroną zabytków, ponieważ on nie ma prawa jazdy i często trzeba jeździć daleko w teren, użyczam mu samochodu. To znaczy sam prowadzę, zabieram go w te miejsca i pomagam mu w fotodokumentacji, czyli robię zdjęcia wybranych zabytków. On później robi całą resztę dokumentacji opisowej. Te dokumentacje są potrzebne, przeważnie, do prac renowacyjnych. Ze względu na to, że są to zabytki chronione, potrzebna jest taka dokładna dokumentacja specjalisty, żeby ktoś, na przykład, mógł wymienić dach albo zrobić remont ścian, odpowiedni odpływ wody czy uszczelnienie starych rur. Oto cała tajemnica.
- Czy Pan woli pracować w spokoju i w porządku, czy w kreatywnym bałaganie?
Raczej w porządku. Lubię jak coś jest uporządkowane. Tak mi się wydaję, że tego, akurat, nauczyłem się w kuchni i w gastronomii. Kiedy mieliśmy, na przykład jakiś egzamin, musieliśmy przygotować się do przyrządzenia wybranej potrawy czy dania, obowiązywała nas punktacja. Dostawaliśmy punkty za to, jak wygląda nasze stanowisko pracy, czyli na ile jest utrzymane w czystości, na ile mieszamy, na przykład, jakieś brudne naczynia czy urządzenia kuchenne z już przygotowanymi, czystymi składnikami. Uważam, że człowiek bardzo dużo wynosi z domu. Jego charakter ukształtowany jest tak i nie inaczej. Wolę wykonywać pracę w sposób uporządkowany, bo wtedy wszystko jest przejrzyste i można wszystko znaleźć. W szkole jest strasznie dużo dokumentów, więc to wszystko musi być posegregowane, poukładane. Zawsze możemy mieć jakąś kontrolę, wtedy musimy wyciągnąć, wiedzieć, gdzie co jest i właściwie przedłożyć te wszystkie dokumenty, o które ewentualnie będą prosić. Dla nas samych też jest wygodniej i bezpieczniej mieć wszystko w idealnym porządku.
- Panie Andrzeju, bardzo dziękujemy. W ogóle wie Pan, skąd pochodzi pomysł wywiadu z Panem?! Ma Pan tak różnorodne zainteresowania, jak Mikołaj Kopernik, któremu rok 2023 jest poświęcony! Wybór wypadł na Pana, gratulujemy!
-Kochani, bez przesady!
- Jeszcze raz bardzo dziękujemy i mamy nadzieję, że oprócz wywiadu, będzie się Pan pojawiał od czasu do czasu na naszych zajęciach i zaskakiwał nas nowymi pomysłami! Dziękujemy bardzo!
- Dziękuję bardzo i na koniec może, korzystając z okazji, udzielę kilku rad szukającym swojej ścieżki w tym dziwnym świecie.
Niezależnie co robisz, zawsze rób to z pasją!
Spełniaj się!
Podziel się z innymi tym, co masz w sobie najlepszego!
Dobre uczynki zawsze rodzą dobro, które wcześniej czy później do Ciebie wróci!